Teresa Maria Reklewska w rozmowie z Jackiem Borkowiczem opublikowanej w miesięczniku "Powściągliwość i Praca z grudnia 1990 r.
Być narzędziem, na które oddziałuje to "Coś"
Narzędzie światła doskonałe
Z Teresą Reklewską, witrażystką warszawską, rozmawia Jacek Borkowicz
- Gdy zobaczyłam witraże Paryża, pierwszy raz zetknęłam się z tym światem świateł. W ciągu trzech dni zdecydowałam, że będę studiowała witraż. W Paryżu. Nie wiedziałam, do czego mnie to zaprowadzi...
Jacek Borkowicz: Zaprowadziło Panią do kościoła...
Teresa Reklewska: Przestrzeń sakralna to po prostu właściwe miejsce dla witrażu. Jeżeli czasem umieszczamy go w przestrzeni świeckiej, wtedy przedostaje się do niej coś sakralnego.
- Czym jest dla Pani witraż?
- Ma w sobie wymiar duchowy, ponieważ duchowa jest sama istota światła. Witraż nie odbija go, jak obraz, fresk, mozaika czy rzeźba. Jest prześwietlony. Światło, które przechodzi przez szkło, może mieć wymiar Światła największego, niewidzialnego. Takie Światło oślepiło Szawła, poraziło Apostołów na górze Tabor, jaśniało na twarzach aniołów, objawiających Zmartwychwstanie. Twórca potrafi uchwycić je właśnie w witrażu, oczywiście jeżeli pozwoli się on temu światłu prowadzić.
- Jak to rozumieć?
Tego nie można opisać ani opowiedzieć. To się wie. Najświetniejszym czasem w historii witrażu było średniowiecze. Ludzie wówczas trafnie rozpoznawali, jak przypuszczam, rolę koloru -- tak jak świadomi byli znaczenia konstrukcji katedr. Zachwycało ich samo światło, przechodzące przez barwne szkło. Ten zachwyt pozwalał im, tak jak nam dzisiaj, poznawać, a może i doświadczać innej rzeczywistości.
W miarę jak doskonaliły się ludzkie umiejętności wytapiania szkieł, malowania i operowania kolorowymi emaliami, tracono ten podziw dla światła, tworząc ogromne kompozycje na wzór malarskich. Myślę na przykład o ukochanych - mimo to! - przeze mnie i bliskich sercu każdego Polaka witrażach Wyspiańskiego. Podziwiam rozmach ich kompozycji, doskonałość rysunku, ale to właśnie prosta, w pięciu kolorach rozeta katedry w Strasburgu pozwała mi dotknąć Tajemnicy. Chciałoby się, by wchodzący do współczesnych kościołów ludzie zachwycali się, jak w średniowieczu, pięknem koloru i by mogli poddawać się po prostu działaniu światła. Setki odcieni szkła uniemożliwiają intensywność jego działania a nawyk poszukiwania treści literackich nie skłania ku temu zachwytowi.
- Można by rzec, że witrażysta powinien dysponować szczególnym rodzajem wyobraźni. Jak powstaje kompozycja?
- Najpierw kładzie się same barwy, jednak nie w oderwaniu od szkła. Wiem na przykład, że fiolet można stosować rzadko i bardzo oszczędnie, wiem jak będzie działało szkło niebieskie, jak czerwone, że witraż zielony trzeba będzie malować ze specjalną troską. Ta wiedza narasta latami. Nie potrafię rozdzielić procesu twórczego na fazy koncepcji i realizacji - i jedno i drugie obecne jest w całym akcie tworzenia. Nie można wymyślić witrażu o powierzchni 80 metrów kwadratowych, malując go w skali 1:10 farbami, na papierze. Do ostatecznego wyrazu dzieła dochodzi się przez wszystkie miesiące pracy. Zmienia się i człowiek i witraż. Opis robię właściwie dopiero wtedy, gdy witraż już stoi i gdy mnie o to proszą.
W naszej pracowni nie ma podziału na artystę i rzemieślnika. Oczywiście sama nie tknę i nie składam szkła -- robi to specjalista. Dobrze jednak wiem, jak on będzie składał i ciął.
- Czy można zrobić dobry witraż kościelny bez znajomości teologii?
Trudno mi znaleźć odpowiedź. Na pewno trzeba wiedzieć, czym jest przestrzeń sakralna, Msza święta, gdzie jest Miejsce Najświętsze w kościele, po co zbierają się w nim ludzie. Trzeba tym żyć. Myślę jednak, że są twórcy, którzy mogą to wszystko pominąć. Wyobrażam sobie, że gdyby Mozart robił witraże, wystarczyłaby mu intuicja.
Nie wystarczy bowiem pewność, że utnie się wszystko. Najważniejszą rzeczą jest, by być narzędziem, na które oddziałuje to coś, co na pewno przechodziło przez Mozarta, przez Turner'a...
- Jak długo trwa praca nad witrażem okiennym?
- W naszej pracowni jesteśmy zupełnie niewymierni. Nad projektem witraży do kościoła jezuitów przy ul. Rakowieckiej w Warszawie pracowaliśmy we dwójkę (z Pawłem Przyrowskim) przez rok. Realizacja obejmuje rozrysowanie kalek, cięcie i malowanie szkła oraz wypalanie go i złożenie w ołowiu.
- Powierzchnia każdego z czterech okien-kolosów w kościele przy Rakowieckiej wynosi właśnie osiemdziesiąt metrów kwadratowych.
- Tak, wykonanie jednego okna zajmowało nam, dokładnie rok. Ostatni z czterech wielkich witraży umieściliśmy w prezbiterium w lecie. Obecnie pracujemy nad wystrojem okien bocznych.
- Tematycznym zwornikiem witraży w prezbiterium jest postać patrona świątyni, męczennika, którego relikwie złożone są w centralnym miejscu kościoła.
- Chciałam, by tematyka cyklu zawierała tajemnicę chwały, Krzyża, ofiary, walki...
- Proszę opowiedzieć o pracowni.
- Powstała w 1976 r. Od tego czasu niektórzy moi współpracownicy odeszli i pozakładali pracownie własne.
Ci, którzy zostali, są ze mną do dziś. Takie dzieła, jak witraże u jezuitów, można realizować tylko w zespole. Współpracujemy z Pawłem Przyrowskim i Tomaszem Tuszko, wspierani przez Tomasza Bielińskiego i Ryszarda Bakotę. Nasze witraże w coraz większym stopniu powstają dzięki inwencji wszystkich pracowników. Oczywiście pomysł wychodzi ode mnie, lecz w trakcie realizacji przekształcany jest i wzbogacany o szereg pomysłów Pawła i Tomka Tuszko (z którym współpracowałam przy realizacji witraży do kościoła w Aninie). Dochodzą oni do mistrzostwa w malowaniu witrażu, którego styl jest zdecydowanie naszym własnym osiągnięciem. Myślę czasem, jak dużo nauczyłam się właśnie od nich.
- Nie tylko mistrz kształtuje dzieło: w jakim stopniu tworzone tu prace formują wspólnotę ich autorów?
- Nie potrafię odpowiedzieć. Wszyscy jesteśmy niedoskonali, popełniamy powszednie błędy. Człowiek jest tylko narzędziem i jeżeli raz to zrozumie, dąży by być narzędziem najlepszym. źródła inspiracji są poza nami. Przystępując do pracy, trzeba starać się robić ją jak najlepiej. Całym sobą.
- Potrzebna jest chyba predystynacja, jakieś specyficzne cechy charakteru niezbędne do współudziału w tym, co tutaj powstaje?
- To okropnie trudne pytanie... Jeżeli żyje się we wspólnocie, trzeba akceptować człowieka takim, jakim jest.
- Z cierpliwością i pokorą...
Z wielką cierpliwością, dużą uczciwością i rzetelnością.
- Jak przyjmowane są dzieła, wychodzące z Pani pracowni?
- Różnie, na ogół jednak nasze kontakty z parafiami składają się szczęśliwie. Jesteśmy darzeni zaufaniem, nikt nie narzuca nam tematyki. Nie zdarzyło mi się jeszcze, bym nalegała na przyjęcie witraży już wykonanych, choć czasem musiałam bronić projektu szkicowego. Nie można jednak żądać, by zamawiający potrafili wyobrazić go sobie w szkle. Dobra opinia pomaga w dobrym przyjęciu nowego dzieła.
- Plany na przyszłość?
- Po zakończeniu prac w kościele ojców jezuitów pozostały witraże dla kościoła w Aninie.
- Dla jednego artysty ojczyzną jest sztuka, dla innego Polska, dla innego znów Kościół. A dla Pani?
- Chyba służba Bogu i człowiekowi.
(Powściągliwość i Praca nr 12(483), grudzień 1990 r.)